sobota, 14 lutego 2015

Rozdział III

Otworzyłam swoje oczy. Ujrzałam twarz Alexisa. Siedział na krańcu łóżka, czekając na mój powrót z krainy snów.
- Wreszcie się obudziłaś. Co za dużo to niezdrowo. - powiedział z lekkim uśmieszkiem.
Rozejrzałam się obok siebie. Te same jasne ściany, drewniane meble, długie firanki sięgające posadzki. Ciepłej barwy jasność napłynęła do każdego kąta pokoju, czyniąc miłą atmosferę. Leżałam na wpół zakryta kołdrę z miękkiego materiału. Pod głową miałam wielką, puchową poduszkę w abstrakcyjne wzory. Delikatnie podniosłam się do postawy siedzącej. Lekko przymrużonymi oczami spojrzałam na mężczyznę. Jego ciemne kosmyki włosów opadały na rozpięte, umięśnione ramiona. Jasno zielone oczy patrzyły prosto na moje, ciemnobrązowe. Odwzajemniłam uśmiech. Jaskrawa iskierka zamigotała w moich oczach.
- Jak noga? Nadal cię boli? - spytał z bardzo opiekuńczym nastawieniem.
Zdjęłam warstwę materiału z mojej stopy. Grubo zawinięty opatrunek sięgał, aż po kolano. Przy kostce bandaż lekko przemókł krwią, ale na szczęście niczego nie pobrudził. Alexis zauważywszy czerwoną maź sięgnął do szafeczki obok łóżka, w której znajdowała się apteczka. Otworzył szczelne pudełko. Wziął do rąk gazę i nowy materiał. Odłożył przedmiot na miejsce i z wielką delikatnością przeniósł moją stopę na jego kolano. Zdjął ostrożnie opatrunek. Gdy przemywał ranę cicho syknęłam z bólu. Przejechał ręką po skórze, by rozetrzeć nadmiar wody. Wytarł okolicę rany ręcznikiem i nałożył gazę. Gdy skończył oplątywać moją nogę położył ją z powrotem na łóżko. Podziękowałam mu przyjacielskim uśmiechem.
- Skąd nauczyłeś się tak dobrze opatrywać rany? - spytałam.
- Trzeba tutaj sobie radzić. W tym miejscu, oprócz pana Kottersona nie mamy żadnych lekarzy. Gdyby stało się coś poważnego trzeba by było jechać do innego miasta, ale to szmat drogi. - wytłumaczył.
- Rozumiem. - przytaknęłam głową.
Jak na mężczyznę wydawał się bardzo ostrożny. Chyba po części się mną przejmował. Ciekawe dlaczego... Miałam ochotę go o to zapytać.
- Alexis, mam pytanie do ciebie. - powiedziałam bardzo niepewnie.
- Pytaj o co tylko chcesz. - na jego twarzy zagościł lekki uśmieszek.
- Dlaczego się mną zaopiekowałeś? Mogłeś mnie zostawić, tam w ośrodku. Nie musiałeś przejmować się moją osobą. - rzekłam z wielkim przejęciem.
Spojrzałam wprost na jego jaskrawe oczy. Uśmiech z twarzy towarzysza zniknął, a zastąpiła go refleksja. Rozsiadł się wygodnie i próbował mi to tłumaczyć.
- Moja dusza by tego nie zniosła. Sumienie kazałoby mi prędzej, czy później do ciebie wrócić, Rose. Na pierwszy rzut oka wydałaś mi się bardzo wytrwałą i przyjazną osobą. Poza tym mieszkam tutaj sam, rodzina wyjechała i czuję się bardzo samotny. Wiesz, Earthly Corner to miejsce kupców i przemytników. Znalazłem się tutaj za pośrednictwem siostry, ale ona wyjechała i musiałem zostać sam. Najchętniej uciekłbym stąd do Silver Streams, tam byłoby mi lepiej żyć. Jednak Bóg zesłał mi ciebie. Mam z kim porozmawiać, wyżalić się, po prostu być. - mówił.
Na moim policzku pojawił się rumieniec. Czułam się wyjątkowo. Ktoś wreszcie polubił moje towarzystwo. Jednak trochę zasmucił mnie los mężczyzny. Wiem jak to jest być samemu. Przechodziłam przez to.
- Bardzo mi przykro. Miałam podobną sytuację do twojej, jednak znalazłam się tutaj i poznałam ciebie. - uśmiechnęłam się. - Opowiedziałbyś mi o tym miejscu? Nie jestem tutejsza, a z chęcią poznałabym okolicę.
Alexis położył się obok mnie na łóżku. Poczułam jego bliskość i emanowaną przez niego energię. Czułam w nim przyjaciela. Samym czynem jaki dla mnie zrobił, samą pomocą stałam mu się wierna. Trudno mi będzie się odwdzięczyć.
- Znajdujemy się w Królestwie w Earthly Corner. Jest to budowla skonstruowana bardziej jako rynek handlowy. Tylko po wschodniej części zamku mieszkają ludzie, w tym też ja. Po lewej są rozstawione stoiska i tam na ogół odbywają się targi i aukcje. Pałacem rządzi 
Król Colin I oraz Królowa Katarinna III, wraz z ich synem Victorem, który jest narzeczony z Nammy. Utrzymuje ją. Poza tym, to miejsce nie jest pod żadnym względem wyjątkowe. Szczerze? Nie cieszę się, że tutaj mieszkam. Jak wyzdrowiejesz to razem przeniesiemy się do Silver Streams. - uśmiechnął się przyjaźnie.
Również odpowiedziałam mu szczerym uśmiechem, lekko ukazując swoje białe zęby. Bardzo dobrze mi było gdy słuchałam jego opowieści. Może nie były to piękne ballady, czy poematy, ale historia miejsca, do którego dotarłam była bardzo ciekawa. Chciałam się dowiedzieć jak najwięcej. Przekręciłam się na lewy bok, by znów popatrzeć na Alexisa. Nagle usłyszeliśmy dzwonek do drzwi.
- Poczekaj chwilkę, zaraz wrócę. - wyszeptał mi do ucha.
Pokiwałam głową. Mężczyzna zszedł z łóżka i wyszedł z pokoiku. Usłyszałam z pomieszczenia obok jakieś rozmowy, ale nie zrozumiałam ich pełnej treści. Po kilku minutach, które dla mnie były tylko chwilą, do pokoju wpadł Alexis. Było widać po nim wielkie zdenerwowanie. Upadł bezsilnie na krzesło z jakimś listem w ręku.
- Coś się stało? - spytałam.
Szukałam w jego postawie odpowiedzi. Ciężko westchnął. Wiedziałam, że dzieje się coś niedobrego. Patrzyłam swoimi ciemnymi oczami na niego. Ani drgnął.
- Alexis! Coś nie tak? - rzuciłam.
Popatrzył na mnie. Otworzył list. Podał mi jakiś skrawek płótna.
- Czytaj. - rzekł.
Z lekkim strachem spojrzałam na skrawek papieru. Prześledziłam tekst wzrokiem.

            Oto my, czyli święci sędziowie mamy Tobie, drogi Alexisie, Synu prawy i rozsądny do przekazania pewną wiadomość.
            Kryj kobietę, którą niedawno sobie przygarnąłeś. Chroń ją przed złem i nie pozwól by została nim przesączona. Gdyż to właśnie ona, potomkini Bogini Ateny uratuje nasze imperium przed szatanem i sądem ostatecznym. Bądź jej wierny, a gdy piękna panna poczuje się lepiej i stanie na nogi, przywieź ją do nas. Muszą się spełnić słowa wojny.                                                                                         Podpisali: Amina, Elyria, Sekae   Oniemiałam. Spojrzenie nadal wbite miałam w tekst. Rytm bicia mojego serca był niestabilny. Wzięłam głęboki oddech. Towarzysz przyklęknął obok łóżka. Delikatnie dłonią skierował moją twarz w swoją stronę. Chciał abym popatrzyła mu prosto w oczy. Spostrzegł, że nie wyglądam najlepiej i że ta wiadomość wstrząsnęła moją świadomością. Skóra ma pobladła.
                              
- Rose, nie martw się. Wyrocznia mogła się pomylić. Jak spotkamy się na Górze Wiary to wszystko sobie wyjaśnimy. - powiedział, próbując mnie uspokoić.
- Nie mogła się pomylić. Skąd, więc wiedzieli, że jestem u ciebie? - moje lodowate ręce zostały objęte przez męskie, miło ciepłe dłonie.
- Nie mam pojęcia. Może pan Kotterson powiedział o tym sekretarzom. To stara gaduła. Mimo iż ma już lat ponad pięćdziesiąt uwielbia wdawać się w pogadanki ze wszystkimi ludźmi w mieście. Temu powie to, tamtemu to i stworzy się plotka.
- Ale... dlaczego nazwali mnie potomkinią Ateny? - spytałam.
- Nie wiem. Nie jestem uczonym i to ogranicza mi widok na to sformułowanie. Tak, czy inaczej musimy się spotkać z nimi. Wszystko nam objaśnią. Teraz się tym nie martw.
Zamyślałam się nad chwilkę. Chwilkę patrzyłam na twarz Alexisa bez słów, ale korciło mnie to miejsce, o którym napisali sędziowie.
- Co to jest Góra Wiary? Gdzie leży?
- Góra Wiary, to miejsce, gdzie można się spotkać z Wyrocznią, tyle, że na początku trzeba napisać do sekretarzy, aby umówić się na wizytę. Co to położenia, trzeba przejechać przez dwa królestwa leżące w Tarreai. Później ci wszystko objaśnię.
- Tarrea? Nie słyszałam o takiej krainie. - wzdrygnęłam się.
- To Kraina Elfów, Rose. - powiedział.




Kochani, przepraszam, że rozdział pojawia się dopiero teraz. :c
Zawaliłam.
Już jutro zakończą się moje ukochane ferie i będę musiała wrócić do szkoły.
Wiem, wiem... Mogłam za ten czas napisać nawet pięć opowiadań, jednak wstąpił we mnie wielki leń i nie miałam weny na nic.
A to już w poniedziałek nauka na drugi semestr. Ehh...

Comment, please... <3

wtorek, 3 lutego 2015

Rozdział II

            Minął już tydzień odkąd wizje i sny odeszły z mojej głowy. Starałam się panować nad swoimi emocjami. Wielką trudnością było zatrzymywanie wewnętrznego spokoju podczas samotnego pobytu w pokoju. Nie miałam wyjścia. Panowanie nad mocami umocniło mnie w duchu, dało czas do wewnętrznej refleksji, przemyśleń. Próbowałam szukać w Internecie osób z tą samą przypadłością co ja. Nikogo jednak nie znalazłam. Przyjaciele nie wiedzieli o tym. Bałam się im o tym powiedzieć. Wyśmialiby mnie. Skończyłabym na dnie. Musiałam dbać tylko o siebie.
            Z każdym dniem było już coraz lepiej. Tylko jedna myśl mnie niepokoiła - czy dysponuję jakąś magiczną mocą? Żaden z ludzi przebywających w moim gronie znajomych, czy przyjaciół nie posiadał takich zdolności. Nie wiedziałam, czy się cieszyć, czy raczej smucić. Zatraciłam się w rysowaniu i tylko to było dla mnie ważne. Kilka nowych postaci wysnuło się spod mojej ręki. Różne emocje przedzierały się przez twarze bohaterów mojej pracy. Najbardziej inspirowały mnie istoty nieprawdziwe, mające istnienie jedynie w legendach i balladach. Najróżniejsze stwory rysowane na nowych kartach odebrały mi ochoty do normalnego życia. Moje myśli skierowały się do tworzenia nowych wątków i historii. Wcielałam się w najróżniejsze postaci, od wiedźm zaczynając, a kończąc na wojowniczkach latających na grzbietach dzikich smoków. Codzienność odeszła w zapomniane, aż nagle usłyszałam wołanie moich rodziców. Przypomniało mi się, że jest już poranek i należy iść do szkoły. Rzuciłam książkami jak szalona i pobiegłam do kuchni gdzie oczekiwała mama. Łykałam szybko śniadanie, próbując tylko się nie zadławić. Z jedzeniem w buzi wybiegłam przed dom. Podeszłam do samochodu taty i razem z nim ruszyłam pod budynek, którego tak bardzo nienawidziłam. "Szkoła", to słowo samo w sobie brzmi paskudnie. Otworzyłam niezdarnie drzwiczki auta. Pożegnałam się z tatą i wolnymi krokami zbliżałam się do drzwi owego miejsca. Poczułam ciepło rozpowszechnione nawet w najbardziej odległych kątach budynku. Atmosfera, ku mojemu zdziwieniu była bardzo spokojna, nie wliczając w to gromadki dzieci, które szalenie biegały po korytarzu. Kilkoro o rok młodszych ode mnie nastolatków wymieniło ze mną spojrzenie. Było to trochę irytujące. Szłam spokojnie dalej. Przebrałam się i w spokoju siedziałam na ławce, do czasu kiedy usłyszałam dzwonek na lekcję. Przetrwałam kilka godzin w spokoju, a przerwy samotnie spędzałam w tym samym miejscu, oddalona od ludzi.
 
            Coś bardzo złego zaczęło się ze mną dziać na ostatniej przerwie. Siedziałam jak zwykle na drewnianej ławie nie mając nikogo obok siebie. Długa, spuszczona w dół grzywka zasłaniała mi obraz ludzi spacerujących obok mnie. Jednak jedna, bardzo zadziorna osoba, chciała mnie sprowokować. Kilka obelg padło w moją stronę. Liczne przekleństwa i wyzwiska lekko mnie zdenerwowały, tak jak miała to na myśli. Średniego wzrostu dziewczyna z lekkimi piegami na nosie zaczęła się ze mną przepychać. Nie patrząc na jej twarz odsunęłam się nie zamierzając wszczynać bójki. Kolejne niemiłe wyrażenia rzuciły się do moich uszu i dudniły w nich jak najęte. Oczy zajarzyły się czerwienią. Miałam już jej dosyć! Musnęłam grzywkę dłonią by zobaczyć postać, którą w tym czasie znienawidziłam. Serce zaczęło bić jak najęte. Wstałam z miejsca, odwinęłam rękawy i zacisnęłam pięści. Dziecina lekko się oddaliła widząc, że szykuję dla niej lanie. Jakaś dziwna moc przepłynęła wraz z moją krwią przez żyły. Puls był bardzo wyraźny, czułam go całym ciałem. Popatrzyłam ze złością na nastolatkę. Jej koleżanka zaczęła ciągnąć ją za koszulę próbując uświadomić, że nie da sobie ze mną rady. Ta jednak była nieustępliwa. Podeszłam do niej. Była o parę centymetrów niższa ode mnie. Popatrzyła w moje przelane złem oczy. Przeraziła się. Widziałam strach na jej twarzy! Cofnęła się. Uciekła. Ja nadal stałam w tym samym miejscu z tym samym nastawieniem. Po kilku sekundach opanowałam się i znów usiadłam na ławce. Poczułam swoją moc.Pulsowała w mojej głowie Przez tydzień nie dawała znaków istnienia. Zimne dreszcze przeszyły moją skórę. Rozum zaczął usypiać moją czujność. Omamiła mnie! Moja własna moc mnie uwięziła! Nie kontaktowałam już.Krzyczałam w głębi siebie, ale bezskutecznie. Zamknięta w sobie ostatnie realistyczne spojrzenie skierowałam na zegarek. Było południe.
            Biegłam między mrocznymi korytarzami. Ciemne winorośle zaczęły mnie oplątywać. Zerwałam kilka z nich, jednak te odrastały pod wpływem magicznej siły. Bez tchu, byłam zimna jak śnieg. Ciemne kosmyki falowały jak zburzone morze, usta popękały, a skóra rozjaśniała. Z mojego ciała zniknęły szkolne ubrania, a na ich miejsce pojawił się nowy, piękny strój. Nie miałam czasu na podziwianie nowej kreacji. Nie przestawałam biec. Mój cel był jeszcze nie obrany, ale wiedziałam, że coś czeka mnie na końcu labiryntu. Kręte wejścia, zaułki i szepty, które coraz bardziej niszczyły moją psychikę. Światło rozbłysło. Zobaczyłam wyjście. Poruszałam się coraz szybciej. Ciekawość zaciągnęła mnie do wyjścia. Skoczyłam przez jasność.
            Znalazłam się na wielkiej polanie wokół obrośniętej gęstym lasem. Fauna i flora wydawała się taka piękna. Zielone trawy ruszały się płynnie, wraz z podmuchami wiatru. Na zielonych krzewach gdzieniegdzie znajdowały się jadalne owoce. Różnego gatunku drzewa dawały zwierzętom cień i same w sobie dawały uroku temu bajecznemu krajobrazowi.
- Jak tu pięknie. - szepnęłam do siebie.
Zaczęłam cieszyć się tym widokiem jak małe dziecko. Uradowana spoglądałam na wokół rosnącą zieleń. Pogwizdywanie wiatru, głośne ćwierkanie ptaków, szum lasu. To jeszcze bardziej spotęgowało mój zachwyt. Spoglądałam na każdy szczegół, na każdą osobną roślinkę podziwiając jej niezwykły wygląd. Rozpostarte nad tym miejscem niebo dawało piękny blask, a znajdujące się na nim słońce oblewało całość miłym ciepłem. Szeroki uśmiech prawdziwej radości sprawił, że miłość oplotła moje serce, a w duszy zagrała najpiękniejszą melodię świata. Zauroczona w tym pięknym widoku usiadłam na konarze drzewa. Nagle obok moich nóg przebiegły dwa szarawe zajączki. Piękne stworzonka bawiły się ze sobą hasając po tej pięknej krainie. Spoglądałam na nie przez krótką chwilę, ponieważ szybko zniknęły za drzewami. Lekko machając nóżkami nadal podziwiałam piękno natury. W oddali zauważyłam małą sarenkę. Zwierzątko zaciekawione patrzyło na mnie swoimi wielkimi, czarnymi oczkami. Postanowiłam podejść do niej i spróbować ją pogłaskać. Zapatrzona w jej piękne brązowe futerko i malutkie, jasne ciapki nie zauważyłam, że w miejscu, przez które prowadziła moja trasa jest rozłożona pułapka. Nadepnęłam nogą na wielkie szczęki. Zatrzasnęły się. Sarenka spłoszona hałasem uciekła zostawiając mnie samą. Poczułam mocne zgniecenie. Spojrzałam w dół. Moja stopa była z bocznej strony tego urządzenia. Miałam wielkie szczęście, że nie nadepnęłam na zęby, inaczej z mojej nogi nie zostałoby już nic. Spróbowałam ulżyć nacisk, ale to było niewykonalne. Suwałam zakrwawioną nogą po ściółce. Chwyciłam się za nisko położony konar dębu. Zapłakana czułam, że jestem już w zgubie. Za lasem usłyszałam głośny bęben. Bardzo się przeraziłam. Nie miałam możliwości do ucieczki. Pułapka sporo ważyła. Przelane łzami oczy skierowałam na ścieżkę prowadzącą przez las. Zza krzewów wyłonili się dwaj jeźdźcy na skarogniadych koniach. Rozglądnęli się wokół. Z trudem utrzymywałam się na konarze. Czułam jak dopływ krwi w mojej nodze był powoli odcinany. Czekałam na ratunek. Tajemniczy mężczyźni na mój widok zeskoczyli szybko z wierzchowców. Obydwaj biegli w moją stronę. Wysoki brunet szybko spojrzał na mnie i widząc moją zakrwawioną nogę, wziął mnie na ręce.

- O wielkie nieba! Connie! Pośpiesz się! Mamy ranną! - zawołał do towarzysza. - Czy panienka mnie słyszy? - spytał mnie.
- Tak, słyszę. - powiedziałam bardzo zemdlonym głosem.

Było widać po mnie, że tracę przytomność. Dziwny mężczyzna przyłożył rękę do mojego czoła by sprawdzić temperaturę mojego ciała. Coś krzyknął do tego drugiego i razem ulokowali mnie na siodle. Mój wybawca oplótł mnie ramionami, tak, abym nie spadła podczas jazdy. Chwycił za lejce i pogonił rumaki. Kilka minut później byliśmy pod pałacem. Dwie wysokie baszty były bardzo dobrze pilnowane przez łuczników. Jasne mury oświetlone przez promienie słoneczne dawały piękny, cielisty kolor. Przejechaliśmy pod bramą. Dwóch strażników na nasz widok usunęło się z drogi. Konie tupnęły kopytami o ceglastą posadzkę. Byliśmy już w środku. Dziedziniec pełen był ludzi. Na polecenie "z drogi" wszyscy usunęli się na pobocza. Przejechaliśmy jeszcze kilka uliczek. Przejeżdżaliśmy pomiędzy targami, mieszkaniami i urzędami. W pewnym momencie tajemniczy jeździec delikatnie skierował mnie do swojego przyjaciela, który zdjął mnie z zwierzęcia i przytrzymał na czas gdy drugi cumował wierzchowce do wysokiego słupa. Gdy ten skończył wziął mnie z powrotem w objęcia. Oboje szybkim krokiem podbiegli do jakiegoś budynku. Bez pytania wbiegli do sali gdzie znajdował się lekarz. Położyli mnie na stole operacyjnym. Mężczyzna w białym fartuchu bardzo się zdziwił na mój widok.
- Panie Kotterson, czy da się coś z tą nogą zrobić? - spytał brunet.
Doktor podszedł do mnie, obejrzał ranę i przygotował wielkie szczypce by zdjąć pułapkę. Gdy usłyszałam ten straszny dźwięk moje serce zaczęło szybko bić. Nie mogłam nad tym zapanować. Cała się trzęsłam. Gdy lekarz zdjął z mojej nogi to mordercze narzędzie, mężczyzna, który mnie uratował przytrzymał moją rękę szepcząc mi do ucha, "spokojnie, będzie wszystko dobrze". Ścisnęłam mocno jego dłoń gdy poczułam ból w kości. Zamknęłam mocno oczy, by nie patrzeć na pana Kottersona, który w tym momencie próbował zatamować krew. Kilka razy starannie owinął bandaż wokół mojej nogi. Na koniec wziął nawilżoną ściereczkę i przemył moją stopę z krwi, tak samo postąpił z podłogą, na której rozlewała się kałuża czerwonej cieczy. Na wszelki wypadek dostałam znieczulający zastrzyk. Puściłam rękę wybawcy i zesłabłam z braku sił.
            Otworzyłam oczy dopiero następnego poranka. Nade mną czuwał brunet, który wczoraj mnie uratował. Widząc, że już się budzę przywitał się ze mną ciepłym, męskim głosem podając mi śniadanie.
- Jestem ci bardzo wdzięczna, gdyby nie ty i twój towarzysz na pewno skonałabym tam, albo jakieś nocne zwierze by mnie pożarło. Dziękuję ci. - powiedziałam jeszcze lekko zachrypniętym głosem.
- Proszę bardzo. To żaden problem. Najbardziej się bałem, że panienka pogruchotała sobie kości, ale na szczęście lekarz stwierdził, że tylko niektóre mięśnie zostały poszarpane podczas jazdy konnej. Więc miała pani szczęście. - przerwał na chwilkę. - Może mi panienka powiedzieć, jakiego imienia używa? - spytał.
- Mam na imię Rose, a ty?
- Ja jestem Alexis. Posiadasz bardzo piękne imię, Rose. - odrzekł.
Czułam, że lekko się rumienię. Grzecznie podziękowałam za komplement i zaczęłam spoglądać na posiłek na tacy, który mężczyzna mi podał.
- To dla ciebie. Musisz być bardzo głodna i wycieńczona. Zjedz, to na pewno poprawi twoje samopoczucie i odnowi energię. - powiedział, przysuwając do mnie talerz.
- To dla mnie? - spytałam pozytywnie zszokowana tym, co dla mnie przygotował.

Ten kiwnął głową. Uśmiechnęłam się do niego. Spojrzałam jeszcze raz na posiłek. Była to jakiegoś typu owocowo-warzywna sałatka. Nałożyłam na łyżeczkę małą ilość potrawy, chcąc sprawdzić jak smakuje. Była bardzo smaczna. Wzięłam kolejną porcję. Nie mogłam się jej najeść, była przedobra. Chciałam jeszcze porozmawiać z nieznajomym, ale jego już nie było. Postanowiłam jednak w podzięce coś mu ofiarować od siebie. W swoich dłoniach zebrałam małe ogniki magii tworząc z nich piękną, czerwoną różę. Położyłam ją na stoliku obok talerza, z którego w przełomie pięciu minut doszczętnie zniknęło jedzenie. Czułam się pełna, więc wróciłam z powrotem pod kołderkę patrząc w sufit. Miałam chęć już wstać, ale moja noga nie dawała mi na to szans. Zostało mi tylko czekać na powrót Alexis'a, z którym zaczęła wiązać mnie niecodzienna więź.


czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział I

            Pragnienia i oczekiwania często nas rozczarowują. Życie toczy się dalej, a my nadal w niepewności spadamy i od nowa wspinamy na górę, którą są nasze marzenia. Nasz żywot jest w pełni, w naszych dłoniach. Nie zmarnuj tego daru. Żyj tak jak chcesz. Myśl o przyszłości lub bądź spontaniczny. To drugie może okazać się niekiedy nietrafne. Każdy oczekuje czegoś innego.
      
             Życie jest to pałac, który możesz zbudować swoimi rękami. To ty decydujesz, czy to będzie królestwo drobnych, ale dużo znaczących szczegółów, czy prosta, monotonna budowla.

             Kartka za kartką, słowo za słowem, uśmiech za uśmiechem, miliony ludzi przed oczami. No i jak tu się nie pogubić?



            Jestem zwykłą nastolatką. W materiał, którym jest moje życie wplatam nieskończoność swoich marzeń i oczekiwań. Moja głowa pęka od ilości mieszczących się tam wyobrażeń. Czarna kreska, kolorowe farby, magiczne pejzaże.

Przeźroczyste kubły wody i jeden pędzel, aby zostawić w mojej wyobraźni kolejny ślad. Rysować nowe postacie, wymyślać niespotykane historie i nieograniczoną ilość wątków - od tych smutnych, które zostawiają na chwilę ślad cierpienia i poczucia troski do snujących cudne i piękne chwile.
            Siedziałam jak zwykle w swoim, dobrze mi już znanym pokoiku. Przed sobą miałam laptop, kilka kartek i ulubione przybory rysownicze. Sprawdziłam przesłane przez moich znajomych wiadomości. Po chwilce do mojej głowy napłynęła fala nowych aspiracji. Odsunęłam od siebie urządzenie, chwyciłam za puste karty, wyjęłam kilka ołówków i zaczęłam urzeczywistniać obraz widziany w mojej głowie. Naniosłam na papier kilka prostych i bardzo krętych linii, które chwilę później zamieniły się w gotowy już szkic. W ruch tym razem poszły nowo zdobyte kredki. Z precyzją kładłam kolejne warstwy kolorów na poszczególne miejsca. Gdy praca już była gotowa zamknęłam oczy i jeszcze raz popatrzyłam na nieistniejącą wizję. Obraz był zamglony, wróciłam więc do rzeczywistości. Papier leżący przede mną był idealnym odzwierciedleniem, tego co obejrzałam przed chwilą.
- Ah. - westchnęłam. - Czyż nie powinnam myśleć o nauce i o swoim życiu? Tego ode mnie wymaga szkoła oraz rodzice. - zamyśliłam się. - Nie mogę co dzień wchodzić do świata swoich fantazji. Nie powinnam na to poświęcać czasu, który jest dla mnie bardzo drogocenny. Muszę poprawić oceny, wreszcie zabrać się za prawdziwe życie.
Usiadłam wygodnie na fotelu. Zaczęłam myśleć. Wizje pojawiające się przed moimi oczyma nie pozwalały mi się skupić.
- Nie mogę już tak dalej funkcjonować! - krzyknęłam w duchu.
Zerwałam się z miejsca jak oparzona i podbiegłam do mojego okna. Było już ciemno. Popatrzyłam na zegarek.
- O nie! Już północ! Miałam się jeszcze pouczyć języków! A klasówka z matematyki?! Kompletnie o tym zapomniałam. - wypowiedziałam cicho.
Podniosłam z podłogi mój tornister, zaczęłam w nim szperać by znaleźć pewien zeszyt.
- Angielski, niemiecki, biologia... - wymieniałam. - Nie ma tu go! Gdzie on jest?! Może w szafce.
Cała zdruzgotana podbiegłam do komody i zaczęłam przeszukiwać jej zawartość. Miliony książek i zeszytów wylądowało na podłodze. Przeszły mnie ciarki.
- A co jak zostawiłam go w szkole, albo któraś z koleżanek przez przypadek mi go zabrała? Co teraz? - pytałam samą siebie.
Usiadłam na miękkim, turkusowym dywanie nadal spoglądając na mebel. Wśród leżących na podłodze podręczników znalazłam wzrokiem szukany przedmiot. Przysunęłam go do siebie gwałtownie i otworzyłam pierwsze strony, na których widniały najróżniejsze działania i rachunki.
- Jesteś! Już myślałam, że cię zgubiłam. - rzekłam do przedmiotu jak do osoby żywej.
Chwyciłam za jego połyskującą okładkę i zaniosłam go na łóżko. Położyłam się, otworzyłam zeszyt na określonym temacie i zaczęłam czytać reguły i zasady matematyczne. Prześledziłam cały tekst wzrokiem. Zaczęłam szukać w pamięci obrazów z lekcji matematyki. Przypomniały mi się słowa nauczyciela i poprowadzona przez niego lekcja.
- Ej! To jest proste! Pamiętam jak robiłam ten przykład na tablicy. A ten rachunek obliczała moja koleżanka! A ten... - przejeżdżałam palcem po kartkach nie mogąc już skupić się na porządnej nauce.
- Skoro to umiem, zajmę się językiem. Muszę poćwiczyć kilka słów, a zadania się spisze przed lekcjami. - stwierdziłam. - O Boże! Jaki bałagan!
Spojrzałam na stos książek i spustoszony mebel. Zerwałam się z łóżka, pozbierałam przedmioty i rzuciłam niedbale na pułki, po czym zamknęłam zręcznie drzwiczki komody.
- Nie mam już sił na nic. - westchnęłam.
Wzięłam do ręki swój telefon. Było już bardzo późno. Położyłam na stoliku obok łóżka kilka najpotrzebniejszych rzeczy - telefon, chusteczki higieniczne i butelkę gazowanego picia. Położyłam się na lewym boku. Okryłam się solidnie kołdrą i wtuliłam swoją głowę w poduszkę. Powoli zamykałam swoje oczy. Nastała ciemność i nic więcej.

            Z samego ranka obudził mnie budzik w telefonie. Ustawiłam jeszcze pięciominutową drzemkę nie kończąc swojego snu. Alarm zadzwonił po raz drugi. Wykonałam tą samą czynność co przedtem. Byłam tak zniechęcona od porannego wstawania, że sama myśl o tym wprawiała mnie o wielkie rozleniwienie. Wreszcie wzmogłam się w sobie i za trzecim usłyszeniu monotonnego dźwięku zwlekłam się z łóżka. Podeszłam do szafy z ubraniami. Wybrałam szarą bluzę, zieloną bluzkę i granatowe, ciemne jeansy. Zmieniłam strój, a piżamę ułożyłam na stosownym dla niej miejscu. Zaciągnęłam na bose stopy czarne skarpety. Uniosłam swój plecak, włożyłam do niego odpowiednie książki, przerzuciłam go przez ramię i poszłam do kuchni przygotować dla siebie śniadanie. Zjadłam jak zwykle dwie kanapki, popiłam herbatą z sokiem malinowym i poszłam do łazienki by zadbać o swój dzisiejszy wygląd. Przyjrzałam się w lustrze sobie. Wyglądam jak chodzące nieszczęście. Umyłam twarz, naniosłam na nią krem łagodzący podrażnienia, uczesałam włosy w charakterystyczny sposób i wyszorowałam zęby. Podziwiając swoje lustrzane odbicie po tych wszystkich zabiegach stwierdziłam, że wyglądam znośnie i nie tak strasznie jak przed chwilą. Musnęłam jeszcze raz grzebykiem swoje włosy, w ten sposób poprawiając układ grzywki. Ubrałam czapkę, kurtkę i buty. Pożegnałam się z mamą i pobiegłam do samochodu, w którym czekał już mój tata. Przy okazji podwiózł mnie pod szkołę. Weszłam do budynku. Zeszłam po schodach do szatni, zdjęłam zimową kurtkę i zawiesiłam na wieszaku. Do jej rękawa wpakowałam zwiniętą czapkę. Zmieniłam buty na szkolne i podeszłam na ławkę by poczekać na koleżanki. Gdy się zjawiły podeszłam do nich i rozpoczęłam rozmowę. Naszą długą gadaninę przerwał dzwonek, który sygnalizował, że nadszedł czas na pierwszą lekcję.
            Osiem godzin od porannego śniadania już wyszłam ze szkoły. Wróciłam piechotką do domu. W połowie mojej drogi towarzyszyły mi koleżanki, a drugą połowę spędziłam przy słuchaniu swoich ulubionych utworów w słuchawkach od telefonu. Kilka dobrze znanych mi piosenek poprawiło moje samopoczucie.
            Byłam już pod domem. Weszłam do środka budynku. Przywitałam się z mamą, zdjęłam buty i weszłam do kuchni.
- Jak tam dzisiaj w szkole? Nie było jedynek? - spytała mama.
- Na szczęście nie. W szkole nic się nie dzieje szczególnego. Oprócz tego, że koleżanka się rozchorowała i nie było jej w szkole. - odpowiedziałam. - Coś tu bardzo ładnie pachnie. - stwierdziłam czując cudowny, waniliowy zapach.
- Ugotowałam naleśniki. Przebierz się i wróć, a ja za ten czas nałożę je na talerz. - powiedziała.
            Weszłam po schodach do swojego pokoiku. Zdjęłam z ramienia tornister i odrzuciłam go na bok. Przebrałam się w przygotowany już ubiór codzienny. Nagle poczułam w klatce piersiowej ukłucie. Ręce zaczęły niespokojnie dygotać. Obleciał mnie strach i zimny dreszcz. Zamknęłam oczy. Weszłam do swojej wyobraźni. Przed sobą miałam miliony ludzkich twarzy, chwilę później znalazłam się w ciemnym pokoju. Czułam czyjąś obecność, jednak nikogo nie widziałam. Nieprzenikniony chłód był sprawcą ciarek na mojej skórze. Zauważyłam niedaleko siebie połyskujący przedmiot. Chwyciłam za jego złotawe obramowanie i przyciągnęłam do siebie. Było to małe lusterko. Popatrzyłam na swoje odbicie. Przeraziłam się. Nie byłam już sobą, tylko demonem zamkniętym w ciele młodej dziewczyny. Jasne, białe oczy i czerwona szminka - tylko to ukazywało, że nadal jestem kobietą. Reszta należała raczej demona, niż człowieka. Usłyszałam głośny krzyk mojej mamy, która wołała mnie na obiad. Otworzyłam oczy. Było już po wszystkim.
- Nie zrobisz ze mnie diabła, jeszcze nie. - szepnęłam do siebie.
Podniosłam się z podłogi i zeszłam do kuchni. Spożyłam posiłek i wypiłam kawę. Przy okazji mogłam spokojnie porozmawiać z mamą. Najczęściej nasze rozmowy kierowały się do tematów szkoły. Wróciłam do swojego pokoju. Chwilę poleżałam na łóżku by ustatkować swoją energię. Nie czułam się dzisiaj już dobrze. Jestem osobą bardzo przewrotną. Nie mogę się zdecydować jaką emanować siłą w danych sytuacjach. Patrząc w biel sufitu zaczęłam rozmyślać. Układałam w głowie kolejne wątki. Zamknęłam oczy. Znalazłam się na wielkim, mrocznym polu bitwy. Stałam na samym środku miejsca wydarzenia. Po jednej stronie areny dzielnie kroczyli żołnierze ubrani w srebrną, połyskującą zbroję i z jasnymi, długimi mieczami. Po stronie przeciwnej przygotowywała się armia stanowiona przez wojaków ubranych w ciemne, długie kostury. Byli to magowie. Towarzyszyli im również rycerze, najprawdopodobniej z wojsk ciężkiej artylerii.
            Byłam niewidoczna. Inaczej na pewno po trzech sekundach zostałabym unicestwiona przez jakiegoś mocarza, który zabiłby mnie lekkim uderzeniem pięścią. Podleciałam wyżej, by widzieć całe zajście z góry. Jakiś mężczyzna dał znak przeciwnikom. Z obydwu armii na środek areny wyszedł ich przywódca. Byli to dwaj twardziele. Jeden ubrany był w długą szatę ze skóry niedźwiedzia i szarą suknię do samych nóg. Drugi był przyodziany w sierść wilka i masywny strój łowiecki. Czyżby mieli się pojedynkować w takim stroju? Wyglądali bardziej jak królowie, niż jak wojownicy. Chwilka. Na głowach obydwu z nich znalazłam wzrokiem złote korony. A więc, to władcy tych ziem. Nie pozostało mi nic innego, jak oglądać z góry to, co działo się na dole. Mężczyźni chwilkę rozmawiali, ale po chwili ten z czarnej armii wrzasnął na drugiego i zawołał swoje wojska, aby rozpoczęły mord. Krew lała się strumieniami. Głośne okrzyki jedności i cierpienia. Królowie jednak oddalili się i toczyli swój własny pojedynek na miecze. Nie zdejmowałam wzroku z walczących armii. Tyle ludzi umarło za tych dwóch mężczyzn. Czerwona ciecz oblała już cały teren bitwy. Ciemne flagi górowały nad białymi. Na arenę wkroczyli srebrni wojownicy uzbrojeni od pięt po zęby. Pokonali liczną część przeciwników. Setki bezsilnych ciał leżało martwe. Z moich oczu wypłynęły kryształowe łzy. Nie mogłam nic zrobić. Ta niemoc docisnęła moje serce, zwinęłam się w bólu. Cierpiałam razem z rannymi. Wreszcie moja siła osłabła i nie mogłam już utrzymać się w powietrzu. Leciałam plecami skierowana do ziemi. Upadłam. Moje sparaliżowane ręce i nogi nie mogły się ruszyć. Klatkę piersiową rozrywał ból. Nie mogłam już oddychać. Wiatr rozwiewał moje ciemne włosy. Policzki w całości były zalane łzami. Mój brzuch był powoli rozrywany. Wszystkie mięśnie i żyły wypychały się nawzajem. Krew wydobyła się z mojego ciała. Zamknęłam oczy.
            Znalazłam się znów w swoim pokoju, leżąc na łóżku. Cała oblana potem trzęsłam się jak nieopamiętana. Odkryłam koszulkę, aby zobaczyć swój brzuch. Widniała na nim przeszywająca rana. Zrobiło mi się słabo. Patrzyłam tępo jak blizna rozpościera się po całym ciele. Zamknęłam oczy i zaczęłam szeptać do siebie:
- Nic tak na prawdę się nie dzieje, nic mi nie grozi. To tylko wizja, sen. Nic mi nie jest...  - i tak w kółko.
Gdy znów otworzyłam oczy rany już nie było. Na skórze nie było żadnego znaku zadrapania. Nie miałam już na nic energii.
- To powoli mnie wykańcza. - pomyślałam.
Z wielką trudnością wstałam i podeszłam do lusterka. Byłam biała jak trup. Wzięłam kilka łyków wody. Starałam się o wszystkim zapomnieć. Nie liczyło się już nic, tylko utrzymanie wewnętrznego spokoju.