czwartek, 29 stycznia 2015

Rozdział I

            Pragnienia i oczekiwania często nas rozczarowują. Życie toczy się dalej, a my nadal w niepewności spadamy i od nowa wspinamy na górę, którą są nasze marzenia. Nasz żywot jest w pełni, w naszych dłoniach. Nie zmarnuj tego daru. Żyj tak jak chcesz. Myśl o przyszłości lub bądź spontaniczny. To drugie może okazać się niekiedy nietrafne. Każdy oczekuje czegoś innego.
      
             Życie jest to pałac, który możesz zbudować swoimi rękami. To ty decydujesz, czy to będzie królestwo drobnych, ale dużo znaczących szczegółów, czy prosta, monotonna budowla.

             Kartka za kartką, słowo za słowem, uśmiech za uśmiechem, miliony ludzi przed oczami. No i jak tu się nie pogubić?



            Jestem zwykłą nastolatką. W materiał, którym jest moje życie wplatam nieskończoność swoich marzeń i oczekiwań. Moja głowa pęka od ilości mieszczących się tam wyobrażeń. Czarna kreska, kolorowe farby, magiczne pejzaże.

Przeźroczyste kubły wody i jeden pędzel, aby zostawić w mojej wyobraźni kolejny ślad. Rysować nowe postacie, wymyślać niespotykane historie i nieograniczoną ilość wątków - od tych smutnych, które zostawiają na chwilę ślad cierpienia i poczucia troski do snujących cudne i piękne chwile.
            Siedziałam jak zwykle w swoim, dobrze mi już znanym pokoiku. Przed sobą miałam laptop, kilka kartek i ulubione przybory rysownicze. Sprawdziłam przesłane przez moich znajomych wiadomości. Po chwilce do mojej głowy napłynęła fala nowych aspiracji. Odsunęłam od siebie urządzenie, chwyciłam za puste karty, wyjęłam kilka ołówków i zaczęłam urzeczywistniać obraz widziany w mojej głowie. Naniosłam na papier kilka prostych i bardzo krętych linii, które chwilę później zamieniły się w gotowy już szkic. W ruch tym razem poszły nowo zdobyte kredki. Z precyzją kładłam kolejne warstwy kolorów na poszczególne miejsca. Gdy praca już była gotowa zamknęłam oczy i jeszcze raz popatrzyłam na nieistniejącą wizję. Obraz był zamglony, wróciłam więc do rzeczywistości. Papier leżący przede mną był idealnym odzwierciedleniem, tego co obejrzałam przed chwilą.
- Ah. - westchnęłam. - Czyż nie powinnam myśleć o nauce i o swoim życiu? Tego ode mnie wymaga szkoła oraz rodzice. - zamyśliłam się. - Nie mogę co dzień wchodzić do świata swoich fantazji. Nie powinnam na to poświęcać czasu, który jest dla mnie bardzo drogocenny. Muszę poprawić oceny, wreszcie zabrać się za prawdziwe życie.
Usiadłam wygodnie na fotelu. Zaczęłam myśleć. Wizje pojawiające się przed moimi oczyma nie pozwalały mi się skupić.
- Nie mogę już tak dalej funkcjonować! - krzyknęłam w duchu.
Zerwałam się z miejsca jak oparzona i podbiegłam do mojego okna. Było już ciemno. Popatrzyłam na zegarek.
- O nie! Już północ! Miałam się jeszcze pouczyć języków! A klasówka z matematyki?! Kompletnie o tym zapomniałam. - wypowiedziałam cicho.
Podniosłam z podłogi mój tornister, zaczęłam w nim szperać by znaleźć pewien zeszyt.
- Angielski, niemiecki, biologia... - wymieniałam. - Nie ma tu go! Gdzie on jest?! Może w szafce.
Cała zdruzgotana podbiegłam do komody i zaczęłam przeszukiwać jej zawartość. Miliony książek i zeszytów wylądowało na podłodze. Przeszły mnie ciarki.
- A co jak zostawiłam go w szkole, albo któraś z koleżanek przez przypadek mi go zabrała? Co teraz? - pytałam samą siebie.
Usiadłam na miękkim, turkusowym dywanie nadal spoglądając na mebel. Wśród leżących na podłodze podręczników znalazłam wzrokiem szukany przedmiot. Przysunęłam go do siebie gwałtownie i otworzyłam pierwsze strony, na których widniały najróżniejsze działania i rachunki.
- Jesteś! Już myślałam, że cię zgubiłam. - rzekłam do przedmiotu jak do osoby żywej.
Chwyciłam za jego połyskującą okładkę i zaniosłam go na łóżko. Położyłam się, otworzyłam zeszyt na określonym temacie i zaczęłam czytać reguły i zasady matematyczne. Prześledziłam cały tekst wzrokiem. Zaczęłam szukać w pamięci obrazów z lekcji matematyki. Przypomniały mi się słowa nauczyciela i poprowadzona przez niego lekcja.
- Ej! To jest proste! Pamiętam jak robiłam ten przykład na tablicy. A ten rachunek obliczała moja koleżanka! A ten... - przejeżdżałam palcem po kartkach nie mogąc już skupić się na porządnej nauce.
- Skoro to umiem, zajmę się językiem. Muszę poćwiczyć kilka słów, a zadania się spisze przed lekcjami. - stwierdziłam. - O Boże! Jaki bałagan!
Spojrzałam na stos książek i spustoszony mebel. Zerwałam się z łóżka, pozbierałam przedmioty i rzuciłam niedbale na pułki, po czym zamknęłam zręcznie drzwiczki komody.
- Nie mam już sił na nic. - westchnęłam.
Wzięłam do ręki swój telefon. Było już bardzo późno. Położyłam na stoliku obok łóżka kilka najpotrzebniejszych rzeczy - telefon, chusteczki higieniczne i butelkę gazowanego picia. Położyłam się na lewym boku. Okryłam się solidnie kołdrą i wtuliłam swoją głowę w poduszkę. Powoli zamykałam swoje oczy. Nastała ciemność i nic więcej.

            Z samego ranka obudził mnie budzik w telefonie. Ustawiłam jeszcze pięciominutową drzemkę nie kończąc swojego snu. Alarm zadzwonił po raz drugi. Wykonałam tą samą czynność co przedtem. Byłam tak zniechęcona od porannego wstawania, że sama myśl o tym wprawiała mnie o wielkie rozleniwienie. Wreszcie wzmogłam się w sobie i za trzecim usłyszeniu monotonnego dźwięku zwlekłam się z łóżka. Podeszłam do szafy z ubraniami. Wybrałam szarą bluzę, zieloną bluzkę i granatowe, ciemne jeansy. Zmieniłam strój, a piżamę ułożyłam na stosownym dla niej miejscu. Zaciągnęłam na bose stopy czarne skarpety. Uniosłam swój plecak, włożyłam do niego odpowiednie książki, przerzuciłam go przez ramię i poszłam do kuchni przygotować dla siebie śniadanie. Zjadłam jak zwykle dwie kanapki, popiłam herbatą z sokiem malinowym i poszłam do łazienki by zadbać o swój dzisiejszy wygląd. Przyjrzałam się w lustrze sobie. Wyglądam jak chodzące nieszczęście. Umyłam twarz, naniosłam na nią krem łagodzący podrażnienia, uczesałam włosy w charakterystyczny sposób i wyszorowałam zęby. Podziwiając swoje lustrzane odbicie po tych wszystkich zabiegach stwierdziłam, że wyglądam znośnie i nie tak strasznie jak przed chwilą. Musnęłam jeszcze raz grzebykiem swoje włosy, w ten sposób poprawiając układ grzywki. Ubrałam czapkę, kurtkę i buty. Pożegnałam się z mamą i pobiegłam do samochodu, w którym czekał już mój tata. Przy okazji podwiózł mnie pod szkołę. Weszłam do budynku. Zeszłam po schodach do szatni, zdjęłam zimową kurtkę i zawiesiłam na wieszaku. Do jej rękawa wpakowałam zwiniętą czapkę. Zmieniłam buty na szkolne i podeszłam na ławkę by poczekać na koleżanki. Gdy się zjawiły podeszłam do nich i rozpoczęłam rozmowę. Naszą długą gadaninę przerwał dzwonek, który sygnalizował, że nadszedł czas na pierwszą lekcję.
            Osiem godzin od porannego śniadania już wyszłam ze szkoły. Wróciłam piechotką do domu. W połowie mojej drogi towarzyszyły mi koleżanki, a drugą połowę spędziłam przy słuchaniu swoich ulubionych utworów w słuchawkach od telefonu. Kilka dobrze znanych mi piosenek poprawiło moje samopoczucie.
            Byłam już pod domem. Weszłam do środka budynku. Przywitałam się z mamą, zdjęłam buty i weszłam do kuchni.
- Jak tam dzisiaj w szkole? Nie było jedynek? - spytała mama.
- Na szczęście nie. W szkole nic się nie dzieje szczególnego. Oprócz tego, że koleżanka się rozchorowała i nie było jej w szkole. - odpowiedziałam. - Coś tu bardzo ładnie pachnie. - stwierdziłam czując cudowny, waniliowy zapach.
- Ugotowałam naleśniki. Przebierz się i wróć, a ja za ten czas nałożę je na talerz. - powiedziała.
            Weszłam po schodach do swojego pokoiku. Zdjęłam z ramienia tornister i odrzuciłam go na bok. Przebrałam się w przygotowany już ubiór codzienny. Nagle poczułam w klatce piersiowej ukłucie. Ręce zaczęły niespokojnie dygotać. Obleciał mnie strach i zimny dreszcz. Zamknęłam oczy. Weszłam do swojej wyobraźni. Przed sobą miałam miliony ludzkich twarzy, chwilę później znalazłam się w ciemnym pokoju. Czułam czyjąś obecność, jednak nikogo nie widziałam. Nieprzenikniony chłód był sprawcą ciarek na mojej skórze. Zauważyłam niedaleko siebie połyskujący przedmiot. Chwyciłam za jego złotawe obramowanie i przyciągnęłam do siebie. Było to małe lusterko. Popatrzyłam na swoje odbicie. Przeraziłam się. Nie byłam już sobą, tylko demonem zamkniętym w ciele młodej dziewczyny. Jasne, białe oczy i czerwona szminka - tylko to ukazywało, że nadal jestem kobietą. Reszta należała raczej demona, niż człowieka. Usłyszałam głośny krzyk mojej mamy, która wołała mnie na obiad. Otworzyłam oczy. Było już po wszystkim.
- Nie zrobisz ze mnie diabła, jeszcze nie. - szepnęłam do siebie.
Podniosłam się z podłogi i zeszłam do kuchni. Spożyłam posiłek i wypiłam kawę. Przy okazji mogłam spokojnie porozmawiać z mamą. Najczęściej nasze rozmowy kierowały się do tematów szkoły. Wróciłam do swojego pokoju. Chwilę poleżałam na łóżku by ustatkować swoją energię. Nie czułam się dzisiaj już dobrze. Jestem osobą bardzo przewrotną. Nie mogę się zdecydować jaką emanować siłą w danych sytuacjach. Patrząc w biel sufitu zaczęłam rozmyślać. Układałam w głowie kolejne wątki. Zamknęłam oczy. Znalazłam się na wielkim, mrocznym polu bitwy. Stałam na samym środku miejsca wydarzenia. Po jednej stronie areny dzielnie kroczyli żołnierze ubrani w srebrną, połyskującą zbroję i z jasnymi, długimi mieczami. Po stronie przeciwnej przygotowywała się armia stanowiona przez wojaków ubranych w ciemne, długie kostury. Byli to magowie. Towarzyszyli im również rycerze, najprawdopodobniej z wojsk ciężkiej artylerii.
            Byłam niewidoczna. Inaczej na pewno po trzech sekundach zostałabym unicestwiona przez jakiegoś mocarza, który zabiłby mnie lekkim uderzeniem pięścią. Podleciałam wyżej, by widzieć całe zajście z góry. Jakiś mężczyzna dał znak przeciwnikom. Z obydwu armii na środek areny wyszedł ich przywódca. Byli to dwaj twardziele. Jeden ubrany był w długą szatę ze skóry niedźwiedzia i szarą suknię do samych nóg. Drugi był przyodziany w sierść wilka i masywny strój łowiecki. Czyżby mieli się pojedynkować w takim stroju? Wyglądali bardziej jak królowie, niż jak wojownicy. Chwilka. Na głowach obydwu z nich znalazłam wzrokiem złote korony. A więc, to władcy tych ziem. Nie pozostało mi nic innego, jak oglądać z góry to, co działo się na dole. Mężczyźni chwilkę rozmawiali, ale po chwili ten z czarnej armii wrzasnął na drugiego i zawołał swoje wojska, aby rozpoczęły mord. Krew lała się strumieniami. Głośne okrzyki jedności i cierpienia. Królowie jednak oddalili się i toczyli swój własny pojedynek na miecze. Nie zdejmowałam wzroku z walczących armii. Tyle ludzi umarło za tych dwóch mężczyzn. Czerwona ciecz oblała już cały teren bitwy. Ciemne flagi górowały nad białymi. Na arenę wkroczyli srebrni wojownicy uzbrojeni od pięt po zęby. Pokonali liczną część przeciwników. Setki bezsilnych ciał leżało martwe. Z moich oczu wypłynęły kryształowe łzy. Nie mogłam nic zrobić. Ta niemoc docisnęła moje serce, zwinęłam się w bólu. Cierpiałam razem z rannymi. Wreszcie moja siła osłabła i nie mogłam już utrzymać się w powietrzu. Leciałam plecami skierowana do ziemi. Upadłam. Moje sparaliżowane ręce i nogi nie mogły się ruszyć. Klatkę piersiową rozrywał ból. Nie mogłam już oddychać. Wiatr rozwiewał moje ciemne włosy. Policzki w całości były zalane łzami. Mój brzuch był powoli rozrywany. Wszystkie mięśnie i żyły wypychały się nawzajem. Krew wydobyła się z mojego ciała. Zamknęłam oczy.
            Znalazłam się znów w swoim pokoju, leżąc na łóżku. Cała oblana potem trzęsłam się jak nieopamiętana. Odkryłam koszulkę, aby zobaczyć swój brzuch. Widniała na nim przeszywająca rana. Zrobiło mi się słabo. Patrzyłam tępo jak blizna rozpościera się po całym ciele. Zamknęłam oczy i zaczęłam szeptać do siebie:
- Nic tak na prawdę się nie dzieje, nic mi nie grozi. To tylko wizja, sen. Nic mi nie jest...  - i tak w kółko.
Gdy znów otworzyłam oczy rany już nie było. Na skórze nie było żadnego znaku zadrapania. Nie miałam już na nic energii.
- To powoli mnie wykańcza. - pomyślałam.
Z wielką trudnością wstałam i podeszłam do lusterka. Byłam biała jak trup. Wzięłam kilka łyków wody. Starałam się o wszystkim zapomnieć. Nie liczyło się już nic, tylko utrzymanie wewnętrznego spokoju.